PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA TO NIE TEATR

Wczoraj i dziś... Krótka opowieść o dniu owym, a przy okazji – między wierszami – nieco historii naszej Parafii…

Było to w roku… no powiedzmy… dosyć dawno temu. Dzień mojej Pierwszej Komunii świętej. Tego dnia maleńki kościółek przy ulicy Wiejskiej „pękał w szwach”. Tonął w blasku słońca, jak gdyby i ono chciało mieć swój udział w owej błogosławionej chwili. Ulica Wiejska niczym majowe konwalie zakwitła na biało od dziewczęcych sukienek.

Dzieci Pierwszokomunijne zgromadzone przy kościele, przy figurze Matki Bożej Niepokalanej, niecierpliwiły się. Przestępowały z nogi na nogę, a ja wierciłam się bardziej niż inne, bo upijały mnie nowe pantofelki.

Ówczesny Ksiądz Proboszcz Ludwik Bajgrowicz SAC uroczyście wprowadził nas do kościoła. Mimo troski rodziców i katechetów o jak najlepsze przygotowanie nas do TEGO sakramentu, jeszcze nie do końca rozumieliśmy, że Jezus przyjdzie do nas pod postacią chleba
i wina. Chcieliśmy Go widzieć, dotknąć, przytulić się… Jeszcze nie do końca rozumieliśmy…


Dzisiaj wiem, że to edukacja na całe życie…

Wreszcie Jezus przywołany dziecięcym śpiewem PRZYSZEDŁ. Cały cudny, piękny, jak tylko dziecięca wyobraźnia i miłość do Niego – zasiana przez dorosłych w sercu dziecka – wyobrazić sobie zdołają.

Potem...

Skromne wspólne śniadanie Dzieci Pierwszokomunijnych w nieistniejącym już przedszkolu przy ulicy Wiejskiej (vis a vis sklepu państwa Madej) – prowadzonym przez Siostry Zmartwychwstanki.

Obiad w domu z najbliższymi, może nieco bardziej wystawny niż dnia powszedniego. Było skromnie, chociaż rodzice bardzo się starali,
aby nadać TEJ Uroczystości podniosły charakter.

Po południu największa frajda! Spacer z rodzicami na lody! I to wszystko…

Nawet zegarka nie dostałam…

Powiecie: „To były inne czasy”. To prawda, ale Wieczernik od dwóch tysięcy lat taki sam. Zarówno u Królowej Apostołów na Młodzianowie, w małym kościółku na Wiejskiej, i w każdej innej świątyni – potężnej bazylice, strzelistej katedrze i każdym kościele, nawet najmniejszym, drewnianym…

Dzisiejsze spotkania po przyjęciu Pierwszej Komunii świętej coraz częściej mają charakter małych wesel. Dzisiaj wszystko musi być na bogato, wszystko z górnej półki. Wiele sił i energii poświęca się na sprawę ubioru dziecka, wynajęcie sali na przyjęcie, prezenty, a nawet na… wynajmowanie limuzyn na przejazd z i do kościoła…

Niestety, to sami rodzice są często odpowiedzialni za nakręcanie tej spirali absurdu… Z Najświętszego Sakramentu Kościoła; Sakramentu, który w swej istocie jest prosty i spokojny, łatwo uczynić miernej klasy sztukę teatralną…

A gdzie w tym wszystkim jest Jezus? Jaką rolę ma ON do odegrania w takim płytkim przedstawieniu?

Czy zechcemy jednak pamiętać o głębszej z dnia na dzień modlitwie, codziennym rachunku sumienia wspólnie z dzieckiem, poznawaniu Bożego Słowa? Jeżeli zechcemy, to Pierwsza Komunia święta nie stanie się jedynie epizodem…

Wiadomo – miejsce na rodzinne spotkanie oraz prezenty, strój – są ważne. Ale nie najważniejsze!

Uczmy dzieci radości z małych rzeczy. Jeszcze 20 – 30 lat temu dziecko czekało na upragniony rower czy zegarek z pięcioma melodyjkami – i na tym się kończyło. A dziś? Blichtr, przepych… Dokąd to wszystko zmierza?

Odwagi, drodzy Rodzice! Zróbcie porządek w tym teatrze!

 

Jadwiga Kulik

do góry